spacer
  
Witaj na stronie Sanktuarium Św. Mikołaja na "Wilczym Uroczysku" w Kol. Kryłów! 1
  1
1
1
header

Kryłów w sieci:

Kryłowski Portal Internetowy
.
.
Zakład Kamieniarski w Kryłowie
.
Opowieść Profesora Wiktora Zina
   


 „...A oto jeszcze inna opowieść. Jadąc traktem z Zamościa w kierunku Kryłowa, mija się pocięte miedzami pola, samotne grusze i kępy wierzbowe na rozległych łąkach. Ktoś, kto nie zna tej okolicy, pomyśli o monotonnej, chociaż malowniczej równinie.
Tymczasem tuż pod Kryłowem, nie więcej niż sto metrów od traktu, zetknąć się można ze swego rodzaju fenomenem - zapomnianym sanktuarium. Miejsce, o którym opowiem, stanowiło niegdyś cel wielu pielgrzymek ludzi zamieszkałych z tej i z tamtej strony Bugu. Zjawiali się tu pątnicy z Łucka i Białej Podlaskiej,z Krzemieńca i Kamieńca.
    O bogactwie pejzażu - o czym wspomniano - świadczy jego tworzywo: teren płaski lub sfalowany, drzewa, woda, niekiedy kamienie. Z tych elementów Matka Przyroda buduje kulisy naszego życia. W miejscu, które odwiedzimy, tych elementów nagromadziło się sporo i to na niewielkiej przestrzeni.Jest więc obłe zbocze wzgórza przylegające do rozległych łąk. Wzniesienie kończy się dość stromym cyplem, u którego podnóża bije źródło. Kiedyś, trzydzieści lat temu, gdy rysowałem to miejsce, zafascynowała mnie obłożona kamieniami szczelina w stromym zboczu. Płynęła stamtąd zimna krystaliczna woda. Zadziwiał jej dostatek. Płynęła w dzień i w nocy, nieprzerwanym strumieniem pokonując pierwszą przeszkodę, jaką był długi granitowy kamień, przypominający wydeptany próg. Na nim zostały wyryte niegdyś zlizane przez wodę , tajemnicze znaki. Czytelny był jedynie ostatni - przedstawiał ludzkie oko. Po pokonaniu tego głazu woda formowała strumyczek, ponad którym biegła droga ułożona była z dyli.
    W niewielkiej odległości za mostkiem i drogą, strumyczek rozlewał się w dwie sadzawki. Pierwszą z nich, kwadratową, nazywano „świętą wodą”, druga była zwyczajnym stawem rybnym. Brzegi pierwszej obudowane były omszałymi bierwionami, tworzącymi coś na podobieństwo zrębu izby. Piaszczyste dno sadzawki oglądane z góry wydawało się jakby położone tuż nad powierzchnią wody.Było to jednak złudzenie, w istocie zagłębione było ono prawie na dwa metry. Ciekawe że w „świętej wodzie” nie widziało się żadnego wodorostu, najdrobniejszej roślinki. Bujne trawy ramowały konstrukcję od zewnątrz.W ścianie sąsiadującej ze stawem urządzono zmyślne stawidło, tędy z sykiem i pluskiem nadmiar wody przelewał się do sąsiedniego rozlewiska, obrośniętego oczeretami i tatarakiem. Toń tego stawu zakrywała częściowo rzęsa wodna , którą rozsuwały karpie pływające tuż pod powierzchnią wody.Od strony wschodniej, kryłowskiej, do stawu przylegały trudne do przebrnięcia zarośla. Tu, w kępach ciemnozielonego sitowia, miały swe mateczniki kurki wodne i derkacze. Kępy skarlałych wierzb tworzyły zielony kołtun rozsiadły na moczarach i soczewkach bagien. Całe to mokre królestwo otaczały topole olbrzymy, takie piętrowe gmachy zieleni- gdzieś tam na poddaszu bratały się już z obłokami.
    Topole są gadatliwe, szemrzą i szeleszczą nawet w dzień bezwietrzny. Na nich przesiadywały stada żółtych wilg, ptaków również gadatliwych, które odlatują od nas najwcześniej, bojąc się chłodów jesieni. Wokół topolowej kępy i stawów rozciągały się łąki i mokradła, po których kroczyły dziesiątki bocianów. Był to wszakże ledwie opis tego, co znajdowało się tuż ponad źródłem. Tu wiekowy płot otaczał niewielki skrawek pochyłej ziemi.
    Gęstość i wiek rosnących olbrzymów świadczyły, że jest to miejsce szczególne. Tuż za bramą ogrodzenia wchodziło się jakby do wnętrza budowli. Zielona kopuła drzew sprawiała, że panował tu półmrok. Uwagę zwracał dąb starzec, o pomarszczonej i omszałej korze. Jeden z jego konarów, nakrywał półkolistym łukiem wyodrębnioną przestrzeń, sprawiając, że inne gałęzie musiały podporządkować się tej podporze. Porównanie do kopuły wcale nie było literackim skojarzeniem. Konary klonów, jaworów i jesionów, oparłszy się o mocarny dębowy konar, tworzyły przestrzeń niemal geometrycznie doskonałą.
W środku tej osobliwej kaplicy, na splantowanej platformie stał pomnik, a właściwie cała konfesja. Na kamiennym cokole, do którego prowadziły ceglane schody, królował posąg świętego Mikołaja, patrona podróżnych. Obok niego klęczały dwa aniołki. Na specjalnym wyniesieniu ustawiono realistycznie wyrzeźbiony kosz. W jego wnętrzu ktoś nieświadomy mógłby dopatrzyć się ułożonych owoców. Kiedyś jednak wyraźnie widać było, że są to dziecinne główki. Wszystko to nie stanowi na razie żadnej rewelacji : kamienne ucieleśnienie słynnej legendy o świętym biskupie i niewiniątkach. Taki kosz jest atrybutem wyobrażenia tego świętego. Rewelacja zaczyna się po prawej stronie figury. Tu ustawiono rzeźbę, która pochodzi z innego czasu i innej parafii. Wyobraża ona siedzącego na tylnych łapach wilka. Nie lwa, nie niedźwiedzia lecz wilka. Kto i kiedy dostawił go do św. Mikołaja ? A może inaczej... Kto umieścił świętego przy niewątpliwie starszym kamiennym zwierzęciu, tego nie dowiemy się zapewne nigdy. Tuż naprzeciw wilka stała wkopana w ziemię potężna dębowa kłoda, do której przymocowano zamczystą, ręcznie kutą skarbonkę, zamykaną na wielką, również ręcznie wykutą kłódkę.
    Wszystko było tu tajemnicze i tchnęło zagadkowym pięknem. Święty spoglądał na świat spojrzeniem obojętnym a właściwie nacechowanym nadzwyczajną ciekawością. Takie spojrzenia zapamiętałem rysując w Kairze staroegipskie sarkofagi. Wilk z kolei patrzył na świat zuchwale. Jego rozwarty pysk pomimo zatarcia szczegółów przez czas, miał w sobie tyle realizmu i grozy, że oglądający go nie zdziwiłby się, gdyby z tej paszczy i jęzora ściekać zaczęły pasemka wliczej śliny. Ktoś zapalił woskową świecę we wgłębieniu głowy zwierzęcia. Płomyk pełgał i chwiał się. W tym czasie wiatr zaskowyczał w dębowych konarach i jakiś wielki ptak sfrunął bezszelestnie ku tarninowym chaszczom.

    Tak zapamiętałem i opisałem to miejsce w roku 1950. Wtedy nazywano je jeszcze Wilczym Uroczyskiem. Po trzydziestu paru latach znalazłem się tu powtórnie i po to, by pokłonić się świętemu, i po to, by ocenić, co zmieniło się prze ostatnie lata. A więc : wymieniono płot - to mała strata. Burze połamały niektóre drzewa, inne wycięto. Źródło ujęte zostało betonową cembrowiną, przekształcono stawy. Prastary pomnik i dąb pozostały. Jedynie jakiś złodziej lub kolekcjoner ukradł ów pień z kutą skarbonką i kłódką. Wszystko wokół przeobraża się, aż dziw, że wilcze uroczysko uległo tylko tak niewinnym zmianom. W tym konkretnym przypadku nastąpiło inne i to niecodzienne zjawisko - to miejsce pozbawił czas świętości.

Czy świętość miejsca potrafi ulec aż takiej degradacji, a jeśli już, to dlaczego?

Na początku naszego stulecia, ale już po roku 1905, w Kryłowie poza kościołem katolickim istniała, zburzona później, cerkiew prawosławna; stała na wygonie. Proboszczem katolickim był wówczas ks. Dębowski. Szef cerkwi, batiuszka prawosławny, miał dwa nazwiska: Kłyś i Pasternak. Jedno z nich - nie wiadomo które - było tylko przezwaniem. Ludzie bojąc się obrazić popa nazywali go po prostu Iwanem. Niebagatelną sprawą dla przedstawionej tu opowieści będzie stwierdzenie faktu, że ks. Dębowski z popem (lub ojcem Iwanem), żyli w zgodzie, razem odbywali spacery, wspólnie popijali wino, raz cerkiewne, to znów kościelne. Jedyną kością niezgody pomiędzy nimi było wilcze uroczysko, a właściwie dochody, które przynosiło. Zdarzały się dni takie, że ani wilka, ani św. Mikołaja nie można było dostrzec. Cała konfesja oblepiona była mokrymi prześcieradłami, lnianymi chustami i ręcznikami. W skarbonce uzbierało się kilkadziesiąt rubli. Miedziane kopiejki Żyd zamienił na srebro i złoto. Sprawa tych dochodów musiała zostać jakoś rozstrzygnięta.

    Było to 8 maja 1911 r. Wtedy właśnie wypadał wedle cerkiewnego kalendarza odpust w Szychowicach (stała tam kiedyś piękna świątyńka). Częścią składową uroczystości była procesja prawosławnych do sanktuarium św. Mikołaja. Tego samego dnia jednak ks. Dębowski postanowił święcić pola. Zapowiedział ponadto, że jest to dzień św. Stanisława, patrona Królestwa Polskiego. Proboszcz wezwał wiernych, by w uroczystej procesji nawiedzili figurę świętego Mikołaja, który też był biskupem. Tak więc w kierunku wilczego uroczyska ruszyły dwie procesje: katolicka z Kryłowa i prawosławna z Szychowic. Niechże dalej opowiada mój dziadunio:    ...Znam sprawę z relacji pana Karola organisty, który sam parę guzów do domu przyniósł. Ks. Dębowski rozpoczął nabożeństwo litanią i antyfoną. Zaraz później przemówił do ludzi: - Kochani. Brońcie swego świętego, swego wilka i tej cudownej wody. Od was zależy do kogo będzie należała. Jeśli zwyciężycie złe siły - a Bóg jest z wami - sprawę wygramy. Inaczej...

    Tu rozłożył ręce i niczego więcej nie powiedział. Tuż obok znajdowała się leśniczówka, tam poszedł. Wtedy jeszcze gęsty las dochodził do samego źródła. Ludzie zaczęli odmawiać różaniec, byli w połowie, gdy na drodze z Szychowic pojawiła się procesja prawosławnych. Śpiewy tamtych złączyły się wnet z pacierzami katolików. Prawosławni czekali jakiś czas. W końcu z ich tłumu zaczęły padać pytania, a później pogróżki:
“Dajte i nam pomołytysia”. “To nasz światyj Nikoła i światyj wowk”. “Ne spywajty wże”. “Zomowczyte! Teper my budymo mołotysia”. (Prawosławni dopominali się o swego świętego, prosili by katolicy im ustąpili miejsca). W odpowiedzi katolicy zaintonowali godzinki - wtedy batiuszka z Szychowic zawołał wielkim głosem: - “Wo imia swiatoj Bohorodyci. Byjte ich...”


        Teraz już ja będę opowiadał: Żeby ów batiuszka znany był
z imienia i nazwiska, można by go okrzyknąć prekursorem tych ukraińskich księży, którzy podczas okupacji całkiem podobnie krzyczeli, nawołując w imię Bogarodzicy do mordowania Polaków. To gdzieś wtedy, przed pierwszą wojną światową zaczynało się. Rozmodleni katolicy na takie “dictum chwycili drążki feretronów. Prawosławni odrywali sztachety z płotu, Zaczęła się fanatyczna walka. Bili się mężczyźni, targały za włosy kobiety, drapały się po twarzach dzieci. Jak kopie krzyżowały się drzewca chorągwi. Zamiast modlitw słychać było jęki, przeklony i bojowe zawołania. Polała się krew, chociaż nie użyto ani noży, ani broni palnej. Wielu walczących wtoczyło się do świętej wody wołając: - Zaraz okaże się, czyj Bóg jest mocniejszy? Ranni ukryli się w wiklinach. Ktoś zemdlał z bólu czy przerażenia. Walka trwała ponad godzinę. Uciekających traktowano jak dezerterów i kazano wracać, i bić przeciwników. Batiuszka złotym krzyżem błogosławił swoich, organista aż zachrypł od zachęcania do boju katolików. W pewnej chwili zauważono, że od strony Kryłowa nadciąga odsiecz. Byli to unici z Pryhoryłego. W czasie próby opowiedzieli się po rzymskiej stronie i oni ponoć zadecydowali o zwycięstwie. Widząc, co się święci pop zawołał: - “Ditunki wtykajte”. Uciekajcie dziateczki! Prawosławni wycofali się. Tę bitwę wygrali zdecydowanie Polacy. Po skończonej akcji zjawił się ks. Dębowski, zaintonowawszy pieśń “Kto się w opiekę” poprowadził procesję ku Kryłowowi. Wprawdzie niektórzy szli kulejąc, paru wieziono na wozach, ale na posiniaczonych twarzach malowała się duma. Zwyciężyli." 


Cytat z książki „Opowieści o polskich kapliczkach”-Wiktor Zin
Kraków-2004

   
footer

Kaplica Św. Mikołaja

footer

Wilk


footer
Reklama



footer
Copyright © 2008/2009 Free Templates by Zymickrylow.info - Stronę najlepiej oglądać za pomocą przeglądarki Mozilla Firefox
Register Forgot Pass?